niedziela, 15 listopada 2015

Dlaczego warto czytać książki po angielsku?

Na jakim jesteś poziomie językowym?
B2? C1? A może C2?
Po szkole podstawowej wszyscy (podobno) jesteśmy na poziomie A2. Czyli po gimnazjum powinniśmy być w okolicy B1-B2. Obecnie mój poziom języka angielskiego jest oceniany między C1 a C2. W przyszłym roku będę zdawać FC. Wybieram się na studia za granicę. Moja mama wielokrotnie próbowała przekonać mnie, żebym zaczęła czytać książki po angielsku. Mój nauczyciel niemieckiego również mawiał, że powinniśmy czytać książki w oryginalnej wersji. Przekonałam się do tego dopiero po jakimś czasie. Czemu? Bo wydawało mi się, że będę dłużej czytała daną książkę, że stracę czas a poza tym czytanie po polsku książek jest proste! Po co mam się wysilać, skoro mam 4 lekcje angielskiego w szkole i 4 lekcje w szkole języków obcych. Po co mi to? Przecież już dość umiem. Dam sobie radę. Nie mam takiej potrzeby. Poza tym książki oryginalne w polskich księgarniach są po prostu drogie. 80 zł za Johna Greena którego mogę przeczytać po polsku za 30? Musiałabym być idiotką. Jednak jedna z książek przeczytana w oryginale zmieniła zupełnie moje podejście do tego tematu. Tym bardziej, że czytałam ją akurat w drodze do Szkocji. Przedstawiam wam dowody na to, że czytanie książek w oryginalnej, angielskiej wersji jest po prostu lepsze!

1. Nie musisz czekać na polskie tłumaczenie!

Zawsze miałam z tym problem. Czekałam na kolejną część, przeklinając w myślach na tłumacza za to, że tak powolnie tłumaczy coś, na co czekają tysiące nastolatek w naszym kraju. Mam przynajmniej nadzieję, że tysiące. Wracając do tematu: czytając książki w oryginale nigdy, nigdy nie będziesz mieć problemu z czekaniem. Mogę ci to obiecać. 

2. Rozwijasz swoje umiejętności językowe.

Czytając książki w oryginale nauczyłam się tak wielu słówek, że bardzo często zdarza się, że w klasie tylko ja wiem co dane słówko oznacza. Jeśli posiadasz czytnik książek Kindle to na pewno wiesz, że jeśli najedziesz na słowo to automatycznie wyskakuje ci jego definicja. A nawet jeśli nie masz Kindla to co za problem sprawdzić słowo w jakimkolwiek internetowym tłumaczu? Nie bądźmy aż tak wygodniccy!


3.Oszczędzisz pieniądze.

Jeśli masz czytnik Kindle. Niestety. Albo czytasz na telefonie/tablecie/laptopie czy czymkolwiek posiadasz. Książki w formacie pdf w wersji angielskiej są tańsze. A jeśli książka ci się nie spodoba nie będziesz mieć wyrzutów sumienia, że wydałeś na nią 4 dychy tylko najwyżej 2. Warto szukać.

4. Twoi znajomi będą pod wrażeniem.

"Czytasz na dodatkowy angielski? Dla siebie? Naprawdę? Podziwiam"
"Ale jak to tak sama z siebie czytasz po angielsku?"
Robienie rzeczy, których inni nie robią może mieć dwa skutki: pogardę lub podziw. Nie spotkałam się z pogardą za czytanie książek w oryginale. Jeszcze. Często zadziwia mnie zachowanie ludzi, więc tylko czekam, aż ktoś mi wygarnie za czytanie książek po angielsku. Większość ludzi jest jednak pod wrażeniem twojego samozaparcia i pracy nad sobą. Bo właściwie czemu nie łączyć uczenia się i przyjemności? Nie mówię tu o książkach typu lektury, bardziej chodzi mi o książki czytane dla własnej rozrywki. Przecież nikt nie każe wam przeczytać "Dżumy" w oryginale. Ale czytając, jak to moja mama określa,"nastolatkowe bzdety" możemy spokojnie poświęcić im troszkę więcej czasu, ale przy okazji czegoś też się nauczyć.

5. Nagle zaczynasz rozumieć więcej piosenek, filmików i reklam.
To śmieszne i dość paradoksalne, ale tak jest. Słyszysz piosenkę i myślisz: ooo, tego słówka użyli w tej książce. Autentycznie. Oglądasz filmik na yt i znów słówko które przeczytałeś w książce. O reklamach już nie wspominam. To się naprawdę przydaje w życiu codziennym!


Oto lista książek, od których uważam, że można zacząć czytanie po angielsku:
1."Fangirl"
2."Am I normal yet?"
3."Soulmates"
4."Geek Girl"
5."The Duff"
6. "Eleonora&Park"


UPDATE:

Z racji tego, że są wakacje miałam trochę więcej czasu aby przyjrzeć się anglojęzycznej literaturze młodzieżowej (ale nie koniecznie). Z tej okazji proponuję osobom, które są już w jakimś stopniu bardziej zaawansowane w czytaniu w tymże języku kilka pozycji:

1) "Me before you"; nie uwierzę, że jest tu osoba, która nie wie o jaką książkę (lub film, Sam Claflin jest boski!) chodzi. Polecam ją, szczególnie w oryginale, gdyż mimo, że jest ona trochę bardziej.. ciągnąca się niż wcześniej podane przeze mnie pozycje, jest świetną powieścią na wakacje (głównie dlatego, że warto ją czytać w leniwe popołudnia spędzone na plaży, przy szumie morza. To połączenie jest warte wypróbowania, polecam serdecznie).
2) "How hard love can be?" ; powieść nawiązująca do "Am I normal yet?". Jest to książka z tej samej serii, jednak opowiada o innej bohaterce, jednej z drugoplanowych postaci powyżej wymienionej książki. Szła mi dużo ciężej niż jej poprzedniczka, może wpływ miało na to słownictwo amerykańskie, użyte w książce, do którego nie jestem przyzwyczajona. Nie dorównuje jej także humorem, ale jeśli szukacie fajnej wakacyjnej książki, ta powinna wam się spodobać.
3) "The Manifesto on How to be interesting" ; jedna z moich ukochanych książek (chyba nie muszę już wspominać, że jej autorką jest Holly Bourne, która napisała też książki wspomniane w punkcie drugim. Jeśli lubicie filmy takie jak "Mean Girls", "Pamiętnik Księżniczki" czy "Clique" to jest to zdecydowanie książka dla was. Czyta się przyjemnie, jest dość lekka w odbiorze i tu także autorka popisuje się swoją znajomością świata nastoletnich dziewcząt.






środa, 11 listopada 2015

Nie taki wegetarianizm straszny,jak go malują.

Wegetarianizm. O to klasyczne przypadki jego tępienia.

-Jesteś wegetarianką? Co ty właściwie jesz? Trawę?
-Ooo, widzę kolejny króliczek! A gdzie mięso?
-Zjadłaś sałatkę a teraz jesz jogurt? Ile ty masz żołądków?
-Nie rozumiem, jak można nie jeść mięsa ze względów ideologicznych! Przecież i tak nie uratujesz żadnego zwierzątka, ktoś inny je zje!

To tylko niektóre z komentarzy które słyszę, kiedy ludzie dowiadują się jaki styl życia prowadzę. Tak, jestem wegetarianką. Nie, nie jestem wychudzoną hipiską. Jestem szczęśliwą, zdrową osobą. Nie, nie jestem żadnym dziwolągiem. Po prostu nie jem mięsa. Wyrzuciłam jedną grupę produktów ze swojej diety. Niektórzy likwidują nabiał. Inni gluten. Jeszcze inni po prostu nie jedzą słodyczy, nie piją alkoholu. Wszyscy jesteśmy tacy sami. Wegetarianie i weganie to nie jacyś nadęci bufoni, którzy obchodzą się z tym "jacy to oni nie są dobrzy". Nie. Kreowanie takiego obrazu wegetarian jest raniące. Wszyscy jesteśmy zwykłymi ludźmi. Każdy z nas ma swoje smaki, lubi bardziej kuchnie włoską albo chińszczyznę. Tak, są w nich opcje "jarskie" czy "wegetariańskie". Owszem, da się wyobrazić prawdziwą, włoską pizzę bez szynki parmeńskiej.

 Przez pierwszy rok wegetarianizmu non stop słyszałam od znajomych: "Przestań się popisywać, jedz mięso", "Zuza, weź się ogarnij", "Daj już spokój, powinnaś jeść to mięso". Mniej więcej po roku dali spokój. Przyzwyczaili się do mojej zmiany. Albo po prostu zauważyli, że mnie to nie rusza i ich komentarze nic, zupełnie nic nie zmienią. W Polsce odsetek wegetarian i wegan łącznie wynosi 1%. Z jednej strony można by się poczuć wyjątkowo, z drugiej... To jednak dość przykre. Przykre, że większość ludzi, nie dość że nie próbuje nawet zmienić czegoś w swoim życiu (są różne programy typu "Zostań wege na 30 dni), to jeszcze krytykują otwarcie wegetarian. Nawet zdarzyło mi się, że nauczyciele, którzy powinni dawać przykład, że szanuje się opinie i zachowania ludzi NAWET jeśli się z nimi nie zgadzamy, obrażali mnie. Z powodu wegetarianizmu. Z powodu jakiejś odmienności w myśleniu, która ich zdaniem jest czymś złym. Tak jakby to, że od 3 lat w ustach nie miałam mięsa i nie mam na sumieniu  wielu istnień faktycznie BYŁO czymś złym. Jakby nie popieranie bestialstwa, które stosuje się wobec zwierząt było czymś złym. Nie chcę mieć na rękach krwi żyjących istot. Nie nawracam nikogo na wegetarianizm. Nie da się do tego zmusić ani nawet przekonać. Każdy musi zrozumieć to sam. Ja zrozumiałam. Dzięki temu czuję się lepiej. Wyglądam lepiej. Poznałam wiele nowych smaków, jakie oferuje kuchnia wegetariańska. Weszłam na nową drogę życia.

Wracając do 1% wegetarian i wegan w Polsce. W Brazylii odsetek wegetarian wynosi 9%, we Włoszech 10% (tak właśnie, pizza bez szynki parmeńskiej), a w Szwecji ten odsetek wynosi aż 14%. W Ameryce (3% ludności deklaruje wegetarianizm, reszta tzw. ograniczenie mięsa) nikogo nie zdziwi przejście na wegetarianizm czy spotkanie znajomego na zakupach wrzucającego tofu do wózka. Od zawsze wiadomo, że Polska jest krajem mało tolerancyjnym. Więc apeluję do Was: nawet jeśli macie znajomego, który jest wegetarianinem lub weganinem, nie ubliżajcie mu. Starajcie się zrozumieć jego decyzję, a nie sprawiać, że będzie miał jeszcze bardziej pod górkę. Opinia środowiska jest czymś niesamowicie ważnym, szczególnie w młodym wieku. Bądźmy tolerancyjni: w końcu wszyscy jesteśmy ludźmi!

Zostań wege na 30 dni



Miłego dnia!

Yangmeith