czwartek, 29 grudnia 2016

"Me before you", recenzja książki w oryginale

Drodzy czytelnicy,

W czerwcu świat oszalał na punkcie ekranizacji powieści "Zanim się pojawiłeś" autorstwa Jojo Moyes. Trudno się temu dziwić. Sam Claflin i Emilia Clarke to naprawdę niezłe połączenie. Postanowiłam zaczekać, aż cały ten szał przeminie i przeczytać książkę na spokojnie. Nawet po obejrzeniu filmu. I szczerze mówiąc, nie zawiodłam się.

Jakiś czas temu w poście dotyczącym czytania książek po angielsku, wspomniałam o czytaniu e-booków na Kindlu. To małe cudo techniki prawodpodobnie uratowało mi życie ( a przynajmniej kręgosłup). Wydałam na książkę zaledwie 3,99£, więc wydaje mi się, że nie jest to specialnie wygórowana cena. O Kindlu innym razem, teraz skupimy się na książce.

Początek był trudny. Nawet bardzo. Pierwszy rozdział ciągnął się niemiłosiernie, a gdy dobrnęłam już do 10% książki (posiadacze Kindle'a wiedzą, że nie pokazuje on stron, a procenty przeczytanej książki, co czasem denerwuje mnie niemiłosiernie) miałam ochotę zaprzestać czytania i przerzucić się na coś innego. Coś mnie jednak tknęło: książka sprzedana w ogromnym nakładzie i dobra ekranizacja były dla mnie wystarczającymi powodami, żeby próbować przebrnąć przez początek. I faktycznie, udało się. Potem już było z górki. I całkiem przyjemnie.

Styl pisania nie jest górnolotny. Raczej prosty, z nutą sarkazmu lecz właśnie tutaj tkwi urok. Pomimo typowych dla dramatów problemów natury romantycznej, postacie ukształtowane przez autorkę są spójne i mają określone charaktery. Niektórzy mogliby stwierdzić, że jest to sztampowy dramat i nie ma w nim nic nadzwyczajnego, ponieważ nieszczęśliwe zakończenia są dziś bardziej w modzie niż happy endy. Książka jednak jest na swój sposób urokliwa i nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu, aby zagłębić się w lekturze po pierwszych kilku rodziałach. Wszystkie wątki raczej jasne a później akcja zaczyna toczyć się dość wartko. Jest to taka trochę wersja Kopciuszka, w której nie do końca wszystko idzie zgodnie z planem (chciałam napisać tu o zakończeniu, jeśli jednak jest tu osoba, która nie wie jak książka się kończy, nie będę jej pozbawiać przyjemności z czytania). Tylko książe i kopciuszek trochę później orientują się, co ich łączy. Kilka wątków wziętych prosto z życia i voilà: dostajemy powieść o przyjaźni, akceptacji siebie, walce ze słabościami i wyborem między życiem a śmiercią. Brzmi całkiem nieźle, prawda?

Podsumowując: książka, choć zawiera dość nietypową historię jak na dzisiejsze standardy ( Louisa nie wgapia się ciągle w telefon, nie prowadzi bloga modowego, nie udostępnia selfie z koncertu, na który wybrali się z Willem a przede wszystkim opiekuje się niepełnosprawnym, młodym człowiekiem. Kto z nas, nie będąc wolontariuszem czy wykształconym pielęgniarzem, ma taką okazję?) porusza tematy, które są co raz bardziej nagłaśniane przez media: zabiegi eutanazji czy wycofanie niepełnosprawnych ze społeczeństwa, w dość bezpieczny sposób: przecież jest to jedynie fikcja literacka. Powieść uwrażliwia czytelnika na takie bodźce oraz uświadamia mu, jak ważne jest docenianie tego, co posiadamy, póki to mamy. Idealnie obrazuje to postać Willa, która decyduje się na porzucenie nadziei na wyzdrowienie i odrzuca wszelkie aspekty życia "przed" z powodu paraliżu ciała. Wystarczą trzy słowa na podsumowanie książki: mądra, piękna i prosta.

Jeśli zastanawiacie się nad przeczytaniem książki w oryginale, myślę, że nie będziecie mieć z tym większego problemu. Jest ona bowiem napisana dość prostym językiem, przyjemnym w odbiorze i nie ma w niej wielu trudnych słów. Poza tym, w dobie wujaszka Google, myślę, że sprawdzenie danej frazy czy słówka nie sprawia nikomu problemu. Wystarczy chcieć.


Życzę wam cudownej końcówki wakacji,

Yangmeith



środa, 28 grudnia 2016

Silver. Pierwsza księga snów.

Zakochałam się w "Trylogii Czasu". Naprawdę. Wpadłam po uszy i ta seria chodziła za mną bardzo długo (i chodzi nadal, wciąż czekam na film "Zieleń Szmaragdu"). Kerstin Gier odwaliła kawał dobrej roboty jeśli chodzi o podróże w czasie, całą fabułę książki.  Ale może o tym kiedy indziej. Długo zastanawiałam się, czy warto jest kupować tą książkę. Głównie dlatego, że przeczytałam wiele, lepszych lub gorszych opinii na temat nowej serii Pani Gier. Zdecydowałam się kupić część pierwszą.  Bardziej z ciekawości  niż ze względu na fabułę. No i nie oszukujmy się, okładki są przecudne.

Powieść zaczyna się dość dziecinnie. 15 latka zatrzymana na lotnisku z powodu śmierdzącego sera to chyba średni pomysł na przyciągnięcie czytelnika do dalszego czytania. Mnie to bardzo nie zraziło, ale zdecydowanie zdefiniowało moją opinię na temat książki: była trochę błaha. Jednak oceniłam ją zbyt szybko. Akcja toczy się dość wartko, bohaterka, pomimo niezbyt dorosłego podejścia do świata czy swojej osoby da się lubić, a wątek dotyczący przywoływania demonów-cudo. Zawsze bardzo interesowałam się tematyką snów (od przeczytania "Felix, Net i Nika oraz Pałac Snów"), dlatego ta książka wyjątkowo mi się podobała pod tym względem. Cały wątek zaglądania do cudzych snów czy świadomego śnienia był całkiem fajnie zrobiony, nie wiem jednak jak to się ma do tego, jak naprawdę wygląda świadomy sen. Jeśli chodzi o czterech przystojniaków (tak okropnie oklepany motyw), którzy jakimś cudem zaprzyjaźniają się z główną bohaterką, która zupełnie nie przystaje do nich wyglądem (okulary, uważa się za niezbyt urodziwą) to jest to do przełknięcia. Oczywiście, musi się ona zakochać w tym kolesiu, który jest najbardziej oderwany od rzeczywistości (właściwie dlaczego nie?). Drażniło mnie trochę to podkładanie się pod 13/14 letnie czytelniczki, które jeśli nie o wampirach, to będą czytać właśnie o boskich chłopakach, zakochujących się w niezbyt rozgarniętych, młodszych dziewczynach. No ale kto z nas nie lubi trochę pomarzyć?

Książka jest całkiem sympatycznym czytałem na chłodne wieczory spędzone przy kominku, jednak nie jest to pozycja z wyższej półki, która powala z nóg. Polecam osobom, które lubią motyw snów (nawet całkowicie wyssany z palca) czy po prostu Kersin Gier.

Moja ocena 7/10

Floral

54 książki, które przeczytałam w roku 2016

Koło października tego roku zaczęłam prowadzić bookstagrama. Zorientowałam się wtedy, że przeczytałam 38 pozycji (dopiero!) a koniec roku za dwa miesiące. Postanowiłam dobić przynajmniej do 52. Jak widzicie po tytule posta, udało mi się to zrobić nawet z naddatkiem. Niestety, nie zapistwałam wszystkich pozycji jakie przeczytałam, więc liczba 54 to jedynie książki, które jestem w stanie sobie przypomnieć (podejżewam, że może być ich do 10 więcej)Oto lista książek, które przeczytałam w tym roku.

Książki po polsku:
1.Czerwień rubinu (Trylogia Czasu) autorstwa Kerstin Gier
2.Błękit szmaragdu (Trylogia Czasu) autorstwa Kerstin Gier
3.Zieleń szafiru (Trylogia Czasu) autorstwa Kerstin Gier
4.Lalka autorstwa Bolesława Prusa (Aleksandra Głowackiego)
5. Legenda autorstwa Marie Lu
6. Wybrany autorstwa Marie Lu
7.Patriota autorstwa Marie Lu
8. Osobliwy dom pani Peregrine autorstwa Ransoma Riggs'a
9.Ugly Love autorstwa Colleen Hoover 
10.Hopeless autorstwa Colleen Hoover 
11.Loosing hope autorstwa Colleen Hoover 
12.Nieprzekraczalna granica autorstwa Colleen Hoover 
13. November 9 autorstwa Colleen Hoover 
14. Dawca autorstwa Lois Lowry
15. Real autorstwa Katy Evans
16. Mine autorstwa Katy Evans
17.Sekretny język kwiatów autorstwa Vanessy Diffenbaugh
18. Silver- pierwsza księga snów autorstwa Kerstin Gier
19.  Silver- druga księga snów atorstwa Kerstin Gier
20. Tu i teraz autorstwa Ann Brashares
21. Fobos autorstwa Victora Dixena
22.Kiedy odszedłeś autorstwa Jojo Moyes
23. Dotyk Julii autorstwa Tahereh Mafi
24. Sekret Julii  autorstwa Tahereh Mafi
25. Dar Julii  autorstwa Tahereh Mafi
26. Julia. Trzy tajemnice  autorstwa Tahereh Mafi
27. Morczne umysły  autorstwa Alexandry Bracken 
28. Will Greyson, Will Greyson  autorstwa John'a Green'a
29. Kordian autorstwa Juliusza Słowackiego
30. Oskar i Pani Róża  autorstwa Erica Emmanuela Schmitta
31. Sekret urody koreanek autorstwa Charlotte Cho
32. Ponad wszystko autorstwa Nicoli Yoon
33. Felix, Net i Nika oraz (nie) bezpieczne dorastanie autorstwa Rafała Kosika
34.Dziady cz III  autorstwa Adama Mickiewicza
35. Dziady cz IV autorstwa Adama Mickiewicza
36. Elementarz Stylu autorstwa Kasi Tusk
37. Magnus Chase i miecz lata autorstwa Ricka Riordana
38. Anatomia Obecności autorstwa Andrei Portes 
39. Pandemionium autorstwa Lauren Olivier
40. Requiem autorstwa Lauren Olivier

Książki po angielsku
41. Girl Online on tour autorstwa Zoe Sugg (aka Zoella)
42. Girl online going solo autorstwa Zoe Sugg (aka Zoella)
43. Me before you autorstwa Jojo Moyes
44. How hard love can be autorstwa Holly Bourne
45. Manifesto on how to be interesting autorstwa Holly Bourne
46. Geek girl (Geek girl series) autorstwa Holly Smale
47.Model Misfit (Geek girl series) autorstwa Holly Smale
48. Picture perfect (Geek girl series) autorstwa Holly Smale
49.All that glitters (Geek girl series) autorstwa Holly Smale
50. Head over heels (Geek girl series) autorstwa Holly Smale
51. The High School Survival Guide autorstwa Jessici Holsman
52. Girlboss autorstwa Sophi Amoruso
53.Very british problems autorstwa Roba Temple
54.Soulmates autorstwa Holly Bourne

Mam nadzieję, że w przyszłym roku ta tabela się obróci i przeczytam więcej książek po angielsku niż po polsku. Życzę wam wszystkiego co najlepsze w nowym roku!

Floral 

sobota, 7 maja 2016

Książki blogerów źródłem inspiracji?

Dzięki social media na rynku zapanowała moda na książki wydawane przez blogerów. Wielu z nas traktuje ich jak autorytety lub jak maszynki ustawione na zarabianie pieniędzy. Dla niektórych blogerzy są jak guru w każdej kwestii, inni podchodzą do nich sceptycznie. Jedno jest pewne: dużo osób o nich mówi. A co za tym idzie? Są rozpoznawalni i o każdej rzeczy, która zostanie podpisana ich nazwiskiem czy pseudonimem ludzie będą mówić.
Oto pewien przykład: jakiś czas temu w pewnej gazecie ukazały się sesje z tzw "Dziećmi social media". Byli to młodzi blogerzy czy youtuberzy którzy dotarli, można powiedzieć, na sam szczyt. Gazeta ta przeznaczona jest dla kobiet. A dzięki temu, że na części okładek była ulubienica 12 latek (oraz dzieci w podobnym wieku), skończyło się to wszystko tak, że dzieci kupowały gazetę za kilka złotych i czytały 3 zdania, które do "powiedzenia" miała ich idolka.
No ale jak to ma się do książek? A tak, że część tych poradników czy biografii powstaje właśnie w takim celu. W książce nie ma ani pół wartościowej informacji ale przecież on/ona ma swoją książkę! Doszedł do czegoś w życiu, czy nie?

Jednak nie jestem tu po to, aby mówić o bezsensie wydawania takich książek (pod względem treści oczywiście). Jeśli jesteście sceptycznie nastawieni do takich książek, jak ja kiedyś, to ten post jest właśnie dla was.

Książka, która zainspirowała mnie najbardziej
"Love x Style x Life" autorstwa Garance Dore
Moja przygoda z właśnie taką twórczością zaczęła się od książki "Vogue. Za kulisami świata mody" autorstwa Kristie Clements. Tak, wiem że tytuł był o blogerach ale dajcie mi dokończyć: zakochałam się od pierwszego zdania w jej książce. Kristie nie była blogerką modową, nie była córką modelki ani nie miała dzianych rodziców. Jedyne co miała to marzenia. Zaczynała od sekretarki a została naczelną Vogue Australia. Brzmi jak wstęp do książki przy której się dużo płacze. Nic bardziej mylnego. W wielu momentach śmiałam się do łez. Niesamowite podejście do tego wszystkiego i brak oznak zepsucia. (Polecam wszystkim fankom mody). Historia Kristie, opisana w jej biografii, dała mi do myślenia. Może nie wszyscy sławni ludzie piszą takie złe książki?

Po tej książce zdecydowałam się sięgnąć po więcej. Nie mówię, że każda z kupionych pozycji była w 100% trafiona- czasami opinie na forach i opisy na tyłach książek brzmiały zachęcająco a moja karta krzyczała "Kup tą książkę, najwyżej będziesz spłukana". Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli wiecie, czego szukacie i znacie dobrze blogera, który opublikował daną książkę (oczywiście chodzi mi tutaj o twórczość, w końcu trudno poznać dobrze kogoś, kto mieszka 10 tysięcy kilometrów od nas) to nie powinniście żałować decyzji.

Z własnego doświadczenia wiem, że nie wszystkie poradniki modowe czy lifestylowe są dobre. Pomimo, że interesuję się trendami w modzie i nowymi filozofiami życiowymi (czy jakkolwiek to nazwać) nie podążam za nimi. Takie poradniki są inspiracją w wielu przypadkach. Dla mnie głównie przy robieniu zdjęć, ponieważ to od zawsze była moja i mojej mamy pasja. Inspiracje można czerpać z każdej małej rzeczy zawartej w książce. Dla jednych to będzie cytat, dla innych.. cóż, czasami inspiracją w książce jest to, jak ona sama wygląda. Te książki powstają właśnie dlatego: aby być źródłem inspiracji dla pokoleń. Nie ma zupełnie bezwartościowych książek. Są tylko takie, które nam wydają się nie mieć wartości. Inspiracja a ślepe podążanie za czyimiś wartościami to dwie, zupełnie odmienne rzeczy. Naśladując cudzy styl życia nie staniemy się jak oni. Za to stracimy samych siebie.

Życzę wam wszystkim dużo pozytywnej inspiracji życiem,


Zuzanna

niedziela, 15 listopada 2015

Dlaczego warto czytać książki po angielsku?

Na jakim jesteś poziomie językowym?
B2? C1? A może C2?
Po szkole podstawowej wszyscy (podobno) jesteśmy na poziomie A2. Czyli po gimnazjum powinniśmy być w okolicy B1-B2. Obecnie mój poziom języka angielskiego jest oceniany między C1 a C2. W przyszłym roku będę zdawać FC. Wybieram się na studia za granicę. Moja mama wielokrotnie próbowała przekonać mnie, żebym zaczęła czytać książki po angielsku. Mój nauczyciel niemieckiego również mawiał, że powinniśmy czytać książki w oryginalnej wersji. Przekonałam się do tego dopiero po jakimś czasie. Czemu? Bo wydawało mi się, że będę dłużej czytała daną książkę, że stracę czas a poza tym czytanie po polsku książek jest proste! Po co mam się wysilać, skoro mam 4 lekcje angielskiego w szkole i 4 lekcje w szkole języków obcych. Po co mi to? Przecież już dość umiem. Dam sobie radę. Nie mam takiej potrzeby. Poza tym książki oryginalne w polskich księgarniach są po prostu drogie. 80 zł za Johna Greena którego mogę przeczytać po polsku za 30? Musiałabym być idiotką. Jednak jedna z książek przeczytana w oryginale zmieniła zupełnie moje podejście do tego tematu. Tym bardziej, że czytałam ją akurat w drodze do Szkocji. Przedstawiam wam dowody na to, że czytanie książek w oryginalnej, angielskiej wersji jest po prostu lepsze!

1. Nie musisz czekać na polskie tłumaczenie!

Zawsze miałam z tym problem. Czekałam na kolejną część, przeklinając w myślach na tłumacza za to, że tak powolnie tłumaczy coś, na co czekają tysiące nastolatek w naszym kraju. Mam przynajmniej nadzieję, że tysiące. Wracając do tematu: czytając książki w oryginale nigdy, nigdy nie będziesz mieć problemu z czekaniem. Mogę ci to obiecać. 

2. Rozwijasz swoje umiejętności językowe.

Czytając książki w oryginale nauczyłam się tak wielu słówek, że bardzo często zdarza się, że w klasie tylko ja wiem co dane słówko oznacza. Jeśli posiadasz czytnik książek Kindle to na pewno wiesz, że jeśli najedziesz na słowo to automatycznie wyskakuje ci jego definicja. A nawet jeśli nie masz Kindla to co za problem sprawdzić słowo w jakimkolwiek internetowym tłumaczu? Nie bądźmy aż tak wygodniccy!


3.Oszczędzisz pieniądze.

Jeśli masz czytnik Kindle. Niestety. Albo czytasz na telefonie/tablecie/laptopie czy czymkolwiek posiadasz. Książki w formacie pdf w wersji angielskiej są tańsze. A jeśli książka ci się nie spodoba nie będziesz mieć wyrzutów sumienia, że wydałeś na nią 4 dychy tylko najwyżej 2. Warto szukać.

4. Twoi znajomi będą pod wrażeniem.

"Czytasz na dodatkowy angielski? Dla siebie? Naprawdę? Podziwiam"
"Ale jak to tak sama z siebie czytasz po angielsku?"
Robienie rzeczy, których inni nie robią może mieć dwa skutki: pogardę lub podziw. Nie spotkałam się z pogardą za czytanie książek w oryginale. Jeszcze. Często zadziwia mnie zachowanie ludzi, więc tylko czekam, aż ktoś mi wygarnie za czytanie książek po angielsku. Większość ludzi jest jednak pod wrażeniem twojego samozaparcia i pracy nad sobą. Bo właściwie czemu nie łączyć uczenia się i przyjemności? Nie mówię tu o książkach typu lektury, bardziej chodzi mi o książki czytane dla własnej rozrywki. Przecież nikt nie każe wam przeczytać "Dżumy" w oryginale. Ale czytając, jak to moja mama określa,"nastolatkowe bzdety" możemy spokojnie poświęcić im troszkę więcej czasu, ale przy okazji czegoś też się nauczyć.

5. Nagle zaczynasz rozumieć więcej piosenek, filmików i reklam.
To śmieszne i dość paradoksalne, ale tak jest. Słyszysz piosenkę i myślisz: ooo, tego słówka użyli w tej książce. Autentycznie. Oglądasz filmik na yt i znów słówko które przeczytałeś w książce. O reklamach już nie wspominam. To się naprawdę przydaje w życiu codziennym!


Oto lista książek, od których uważam, że można zacząć czytanie po angielsku:
1."Fangirl"
2."Am I normal yet?"
3."Soulmates"
4."Geek Girl"
5."The Duff"
6. "Eleonora&Park"


UPDATE:

Z racji tego, że są wakacje miałam trochę więcej czasu aby przyjrzeć się anglojęzycznej literaturze młodzieżowej (ale nie koniecznie). Z tej okazji proponuję osobom, które są już w jakimś stopniu bardziej zaawansowane w czytaniu w tymże języku kilka pozycji:

1) "Me before you"; nie uwierzę, że jest tu osoba, która nie wie o jaką książkę (lub film, Sam Claflin jest boski!) chodzi. Polecam ją, szczególnie w oryginale, gdyż mimo, że jest ona trochę bardziej.. ciągnąca się niż wcześniej podane przeze mnie pozycje, jest świetną powieścią na wakacje (głównie dlatego, że warto ją czytać w leniwe popołudnia spędzone na plaży, przy szumie morza. To połączenie jest warte wypróbowania, polecam serdecznie).
2) "How hard love can be?" ; powieść nawiązująca do "Am I normal yet?". Jest to książka z tej samej serii, jednak opowiada o innej bohaterce, jednej z drugoplanowych postaci powyżej wymienionej książki. Szła mi dużo ciężej niż jej poprzedniczka, może wpływ miało na to słownictwo amerykańskie, użyte w książce, do którego nie jestem przyzwyczajona. Nie dorównuje jej także humorem, ale jeśli szukacie fajnej wakacyjnej książki, ta powinna wam się spodobać.
3) "The Manifesto on How to be interesting" ; jedna z moich ukochanych książek (chyba nie muszę już wspominać, że jej autorką jest Holly Bourne, która napisała też książki wspomniane w punkcie drugim. Jeśli lubicie filmy takie jak "Mean Girls", "Pamiętnik Księżniczki" czy "Clique" to jest to zdecydowanie książka dla was. Czyta się przyjemnie, jest dość lekka w odbiorze i tu także autorka popisuje się swoją znajomością świata nastoletnich dziewcząt.






środa, 11 listopada 2015

Nie taki wegetarianizm straszny,jak go malują.

Wegetarianizm. O to klasyczne przypadki jego tępienia.

-Jesteś wegetarianką? Co ty właściwie jesz? Trawę?
-Ooo, widzę kolejny króliczek! A gdzie mięso?
-Zjadłaś sałatkę a teraz jesz jogurt? Ile ty masz żołądków?
-Nie rozumiem, jak można nie jeść mięsa ze względów ideologicznych! Przecież i tak nie uratujesz żadnego zwierzątka, ktoś inny je zje!

To tylko niektóre z komentarzy które słyszę, kiedy ludzie dowiadują się jaki styl życia prowadzę. Tak, jestem wegetarianką. Nie, nie jestem wychudzoną hipiską. Jestem szczęśliwą, zdrową osobą. Nie, nie jestem żadnym dziwolągiem. Po prostu nie jem mięsa. Wyrzuciłam jedną grupę produktów ze swojej diety. Niektórzy likwidują nabiał. Inni gluten. Jeszcze inni po prostu nie jedzą słodyczy, nie piją alkoholu. Wszyscy jesteśmy tacy sami. Wegetarianie i weganie to nie jacyś nadęci bufoni, którzy obchodzą się z tym "jacy to oni nie są dobrzy". Nie. Kreowanie takiego obrazu wegetarian jest raniące. Wszyscy jesteśmy zwykłymi ludźmi. Każdy z nas ma swoje smaki, lubi bardziej kuchnie włoską albo chińszczyznę. Tak, są w nich opcje "jarskie" czy "wegetariańskie". Owszem, da się wyobrazić prawdziwą, włoską pizzę bez szynki parmeńskiej.

 Przez pierwszy rok wegetarianizmu non stop słyszałam od znajomych: "Przestań się popisywać, jedz mięso", "Zuza, weź się ogarnij", "Daj już spokój, powinnaś jeść to mięso". Mniej więcej po roku dali spokój. Przyzwyczaili się do mojej zmiany. Albo po prostu zauważyli, że mnie to nie rusza i ich komentarze nic, zupełnie nic nie zmienią. W Polsce odsetek wegetarian i wegan łącznie wynosi 1%. Z jednej strony można by się poczuć wyjątkowo, z drugiej... To jednak dość przykre. Przykre, że większość ludzi, nie dość że nie próbuje nawet zmienić czegoś w swoim życiu (są różne programy typu "Zostań wege na 30 dni), to jeszcze krytykują otwarcie wegetarian. Nawet zdarzyło mi się, że nauczyciele, którzy powinni dawać przykład, że szanuje się opinie i zachowania ludzi NAWET jeśli się z nimi nie zgadzamy, obrażali mnie. Z powodu wegetarianizmu. Z powodu jakiejś odmienności w myśleniu, która ich zdaniem jest czymś złym. Tak jakby to, że od 3 lat w ustach nie miałam mięsa i nie mam na sumieniu  wielu istnień faktycznie BYŁO czymś złym. Jakby nie popieranie bestialstwa, które stosuje się wobec zwierząt było czymś złym. Nie chcę mieć na rękach krwi żyjących istot. Nie nawracam nikogo na wegetarianizm. Nie da się do tego zmusić ani nawet przekonać. Każdy musi zrozumieć to sam. Ja zrozumiałam. Dzięki temu czuję się lepiej. Wyglądam lepiej. Poznałam wiele nowych smaków, jakie oferuje kuchnia wegetariańska. Weszłam na nową drogę życia.

Wracając do 1% wegetarian i wegan w Polsce. W Brazylii odsetek wegetarian wynosi 9%, we Włoszech 10% (tak właśnie, pizza bez szynki parmeńskiej), a w Szwecji ten odsetek wynosi aż 14%. W Ameryce (3% ludności deklaruje wegetarianizm, reszta tzw. ograniczenie mięsa) nikogo nie zdziwi przejście na wegetarianizm czy spotkanie znajomego na zakupach wrzucającego tofu do wózka. Od zawsze wiadomo, że Polska jest krajem mało tolerancyjnym. Więc apeluję do Was: nawet jeśli macie znajomego, który jest wegetarianinem lub weganinem, nie ubliżajcie mu. Starajcie się zrozumieć jego decyzję, a nie sprawiać, że będzie miał jeszcze bardziej pod górkę. Opinia środowiska jest czymś niesamowicie ważnym, szczególnie w młodym wieku. Bądźmy tolerancyjni: w końcu wszyscy jesteśmy ludźmi!

Zostań wege na 30 dni



Miłego dnia!

Yangmeith